Na końcu świata

Karłowice? To chyba okolice Koszarowej, prawda? Przecież to na końcu świata! Tak wyglądała nasza rozmowa, gdy jedenaście lat temu przeglądaliśmy oferty sprzedaży mieszkań we Wrocławiu.

Do tej pory mieszkałam w zupełnie innych rejonach miasta: Fabryczna, Krzyki. Natomiast północ Wrocławia była dla mnie terenem całkowicie nieznanym, moje rzadkie wizyty w tej okolicy niezmiennie napawały mnie zdziwieniem – nie znałam tam ani jednego zakątka, ani jednej ulicy, czułam się jak w zupełnie obcym mieście.

Jednak mimo tych wątpliwości zdecydowaliśmy się obejrzeć mieszkanie „na końcu świata”. Okolica wyglądała przyjaźnie, choć chaotycznie – poniemieckie szeregówki, przedwojenna dzielnica willowa, bloki z płyty i pojedyncze nowe budynki. Ale było coś pociągającego w tym bałaganie, a samo mieszkanie okazało się być na tyle atrakcyjne, że zdecydowaliśmy się tutaj zapuścić korzenie.

Cóż mogę powiedzieć po jedenastu latach? To naprawdę nietuzinkowe miejsce. Z jednej strony ma niemal wszystko, co szanująca się dzielnica mieć powinna. Mieszkając tutaj, z zachwytem odkryłam, że w zasięgu spaceru mam wszystko, czego potrzebuję: sklepy spożywcze, piekarnię, przychodnię, szkołę, park, lodziarnię, restaurację, kawiarnię, pocztę, straż pożarną, policję, szpital… Mogłabym wymieniać jeszcze długo. Z drugiej strony panuje tu kompletny chaos. Osiedle nie wygląda jak uporządkowana struktura zaprojektowana w głowie urbanisty, lecz jakiś bliżej nieokreślony zbiór elementów, jakby przypadkowo porozrzucanych po okolicy. Albo raczej warstw, które pojawiały się wraz z kolejnymi pokoleniami mieszkańców i ich potrzebami: na poniemieckiej siatce ulic, wokół przepięknych willi z historią, urosły powojenne obiekty, jak szkoły, budynki instytucji, sklepy. A w nielicznych wolnych przestrzeniach rozpanoszyło się kilka współczesnych budynków, które, co prawda, nie bardzo tutaj pasują, ale przecież ta dzielnica bałaganem stoi.

Ale duszę dzielnicy stanowią jej mieszkańcy. Mieszkałam w różnych miejscach: w blokowisku, w dzielnicy domków jednorodzinnych, w centrum miasta, ale chyba nigdzie nie miałam poczucia takiej wspólnoty jak tutaj. Należę raczej do osób średnio się integrujących, wystarczy mi „dzień dobry” na schodach. Ale tutaj tacy jak ja nie mają łatwo! Tu rozmawia się z każdym, nie tylko o pogodzie. Odprowadzając dziecko do szkoły, co chwilę się z kimś witam, bez pogawędki w sklepie ze sprzedawczynią niczego nie kupię, a na poczcie mogę nawet liczyć na zawarcie głębokiej przyjaźni ze współkolejkowiczem (kto był, ten wie).

Ale żarty na bok – lokalna wspólnota to bardzo cenna wartość. To właśnie integracja mieszkańców jest siłą napędową wielu wartościowych przedsięwzięć. Sukces projektu „Brodzik” jest jednym z najbardziej spektakularnych osiągnięć. Dzięki niestrudzonym społecznikom takich większych i mniejszych sukcesów Karłowice mają sporo na swoim koncie. Jak to było? Karłowice to ta dzielnica, gdzie wszyscy się znają? Inni mogą się od nas uczyć, na czym polega „społeczeństwo obywatelskie”. Zapał aktywistów udziela się szarakom, w tym niżej podpisanej, która nigdy nie zdecydowałaby się popełnić artykułu do gazety (!), gdyby nie poczuła potrzeby zaangażowania się w sprawy dzielnicy, biorąc za wzór tych bardziej aktywnych. Ogromnie cieszy mnie to, co dzieje się teraz na Karłowicach, to naprawdę „moja” dzielnica, z którą czuję się bardzo związana.

Ach, i jeszcze jedno: „na końcu świata” ma opinię najmniej zakorkowanej dzielnicy w mieście – to słowa taksówkarza, który kiedyś wiózł mnie do domu. I ja mu wierzę.


IZABELA KARBOWNIK – wrocławianka od zawsze, mieszkanka Karłowic z wyboru. Zawodowo zajmująca się słowem pisanym, prywatnie matka uczennicy i właścicielka ciekawskiego kota.