Oswoić Karłowice

Na początku było marzenie. Marzenie o domu. A konkretnie o domu na Karłowicach. Wśród znajomych na świat zaczęły przychodzić dzieci. Znajomi zaczęli migrować za większym metrażem, a że i u nas pojawiło się dzieciątko, to i nam zrobiło się trochę za ciasno w dotychczasowym mieszkaniu.

Marzenie o domu na Karłowicach było o tyle skomplikowane, że szybko okazało się, że: a) dużo osób chciałoby zamieszkać na Karłowicach, b) oferta nieruchomości na Karłowicach była bardzo ograniczona, ponieważ c) nikt nie chce się z Karłowic wyprowadzić, a jeśli już, to bardzo niewielu. Dziś wiem, że są mieszkańcy, którzy spędzili tutaj całe życie.

A jednak marzenie się spełniło i kupiliśmy tu dom. Był w opłakanym stanie i do dziś nie wiemy, co było bardziej odstraszające: jego widok czy jego cena… Jednak moja wizualizacja tego, jak może wyglądać w przyszłości, przeważyła nad naszymi wątpliwościami i tak dom stał się naszą własnością.

Minęło pięć miesięcy ciężkiego remontu i zaczął się proces „osiadania” na Karłowicach. Szybko odkryliśmy delikatesy Pola, a działającą jeszcze wtedy pizzerię Pod Strusiem znaliśmy, nim zamieszkaliśmy na Karłowicach, odwiedzaliśmy też piekarnię przy Micińskiego. Wały, do tej pory dobrze nam znane od drugiej strony Mostów Warszawskich, zaczęliśmy zgłębiać w stronę Różanki, a po drodze obowiązkowo odwiedzaliśmy plac zabaw w parku przy Kasprowicza lub na Polanie Karłowickiej (o tej nazwie dowiedziałam się dopiero niedawno). Lody na Zawalnej lub w Bartonie też znalazły się na naszej mapie spacerowej. Wszędzie blisko, tak zwany rzut beretem, a to z gromadą dzieciaków „na plecach” jest dość cenne. Bo pięć lat mieszkania na Karłowicach szybko minęło, a nam przybyło dzieci – troje.

Dom nadaje się już do pierwszego malowania wewnątrz, gdyż biel na ścianach stała się już szarawa. Także narożniki ścian proszą o metamorfozę (efekt zabaw trójki naszych pociech). Dorobiliśmy się kota czy kotki – nie odważyliśmy się sprawdzić. Przychodzi od strony ogrodu na miskę mleka co dwa, trzy dni, czasem rzadziej, ku uciesze naszej i dzieciaków. Wypija, daje się podrapać za uchem i znika. Kiedyś zostawił nam na progu domu upolowanego ptaka, widać polubił i nas. Gdy nie ma go dłużej, tęsknimy.

Oswoiliśmy sąsiadów, a myślę, że i sąsiedzi nas, choć na początku niektórzy byli podejrzliwi i niechętni do kontaktów. Dziś jedni przynoszą jeszcze ciepłe domowe ciasto czy własnoręcznie wypieczony chleb owinięty w babciną lnianą ściereczkę, inni z kolei przyprowadzają psy, by… skorzystać z naszego trawnika przed domem. Wiem, który sąsiad sprząta po swoim pupilu, a który udaje, że jego pies ot po prostu przystanął na chwilę w dziwnej pozie. Są tacy, którzy na własnej skórze odczuli ostrość mojego języka w tej kwestii.

Kolejna sprawa: pięćset autobusów codziennie przejeżdżających moją ulicą, które dosłownie rozwalają nam dom. Ściany pękają, chałupa się trzęsie (autobusy startują z pętli ok. godziny 3:40 i tak do późnego wieczora, a w godzinach szczytu można odnotować od czterech do pięciu autobusów jeden za drugim). Wszyscy sąsiedzi z mojej ulicy podpiszą się pod tym, że mamy tych autobusów dość. Ponoć szykuje się remont ulicy – pożyjemy, zobaczymy.

Brodzik, zwany pieszczotliwie kupodromem, zamiast cieszyć jako miejsce spotkań dorosłych i dzieci, zarasta po pachy w psie kupy i puste butelki po piwie. Są plany na zmiany – pożyjemy, zobaczymy. Nawet plakat powiesiłam na bramce, by głosować na brodzik we Wrocławskim Budżecie Obywatelskim. Ktoś jednak go zerwał pod osłoną nocy – takie ludzkie „egzemplarze” też mamy na Karłowicach… Ostatnie radosne doniesienia są takie, że daliśmy radę, Karłowice!!! Mamy ten projekt, wygraliśmy w WBO! Będzie brodzik! Jeszcze będzie pięknie!

Dziś na Karłowice patrzę głównie przez pryzmat dzieci. Najmłodsza pociecha ma rok, więc moja codzienność to spacery, zakupy, place zabaw, ewentualnie kawa na wynos lub przy stoliku (w Gold Cafe, Zielonej Oliwce czy w Concepcie Stu Mostów). Odnajduję moje Karłowice piękne, zadbane, te z okazałymi przedwojennymi willami czy budynkami wielorodzinnymi, które po gruntownych remontach odzyskują swoją dawną świetność.

Ale są i Karłowice brzydkie, zaniedbane, zapomniane. Sąsiedzi różnie podchodzą do utrzymania posesji w jako takim porządku. A szkoda. Wszystkim nam tutaj żyłoby się ładniej, przyjemniej. Sama właśnie skończyłam wygrzebywać mech zarastający płyty chodnikowe przed domem. I robię to głównie dla siebie, bo lubię mieć ładnie i czysto, ale i dla Ciebie – sąsiedzie, przechodniu! Grabię liście przed domem, odgarniam śnieg z chodnika, sypię piaskiem (z piaskownicy dziecka) czy solą (tą kuchenną), by nie było ślisko i byś nie połamał rąk czy nóg. A nie każdy o tym pamięta i nie każdy lubi to robić… Jako mama na urlopie macierzyńskim mam ten przywilej niespiesznego przyglądania się ludziom i miejscom (zwykle podczas spacerów), dlatego może tyle we mnie chęci do analizy i przemyśleń, ale przede wszystkim do działania.

Karłowice to mój dom, to ludzie, to spotkania, to miejsca.


MAGDALENA SACIUK – prywatnie żona i matka, Niespokojna dusza i marzycielka. Między pieleniem ogródka a zakupami online pisze do szuflady. Na Karłowice przeniosła się w 2012 roku z sąsiedniego Ołbina.