Prawdziwa historia Przemka Hipnotyzera

W życiu prawie każdego człowieka pojawia się taka osoba, za którą chce się iść, którą się po cichu podziwia. Taką osobą w moim życiu na pewno nie był Przemek Hipnotyzer. Lecz to właśnie o nim jest ta opowieść.

Rozdział 1

Jak każdego dnia wstałem rano, aby zdążyć do pracy. Po krótkiej wizycie w toalecie zjadłem śniadanie (jak zwykle płatki z mlekiem i kanapka z szynką, popite białą kawą) ubrałem się i o 6:46 wyszedłem z mieszkania. Podszedłem do windy i wcisnąłem przycisk ze zdrapaną prawie do końca strzałką w dół. Po dwóch minutach winda przyjechała i otworzyły się jej drzwi. Wszedłem do niej i po chwili poświęconej na wciśnięcie przycisku ruszyłem osiem pięter w dół. Dokładnie o 6:54 wsiadłem do samochodu i ruszyłem w stronę wyjazdu z parkingu. Wydostałem się na ulicę i popędziłem z zawrotną szybkością 40 km/h w stronę skrzyżowania. Gdy byłem już dalej od bloków, obejrzałem się ostatni raz za siebie, w kierunku mieszkania. Portfel, okulary, telefon, laptop i klucze. Tak, mam chyba wszystko. Mimo iż Różankę znam już od 13 lat, to i tak wydawało mi się w niej coś dziwnego. Najdziwniejszy był biały napis na ostatnim piętrze budynku. Nie miałem zbyt dużo czasu do zastanowienia się, bo usłyszałem klakson i zobaczyłem omijającego mojego Seata Volkswagena. Kierowca był na tyle ,,miły”, że postanowił przypomnieć mi, abym nie stał na środku ulicy i to jeszcze na zielonym. Po całej sytuacji ruszyłem z powrotem do pracy. O 7:37, czyli 3 minuty przed czasem, dotarłem na komisariat policji, czyli moje miejsce pracy. Wstępując do służb mundurowych, liczyłem na pościgi i wybuchy, a zostałem kimś w rodzaju księgowego. Nie raz i nie dwa prosiłem Wicia (bo tak nazwaliśmy naszego szefa) o awans, najlepiej na detektywa, ale za każdym razem w odpowiedzi słyszałem śmiech. Wszyscy się ze mnie śmiali po każdej rozmowie o awans, ale mogło być gorzej. Mogłem być Przemkiem Hipnotyzerem. Ten to dopiero był biedakiem. Przez jego dziwny sposób wydobywania z ludzi informacji (bo był detektywem) hipnozą przeszedł do historii. Przemek nie rozwiązał nigdy żadnej zagadki, a co dopiero krzyżówki, nie mówiąc już o zbrodni. Wszyscy mieli go za idiotę, ale okazję, by przekonać się, jak bardzo się mylili, mieli jeszcze tego samego dnia.

 

Rozdział 2

,,Drrrrrrr” odezwał się niespodziewanie telefon.

– Tutaj policja, w czym mogę pomóc, co się stało? – usłyszeliśmy z pokoju obok.                                                                    – W końcu, po dwóch dniach ktoś zadzwonił… – rzekł Wicio.

Może to będzie coś więcej niż kradzież telefonu – pomyślałem – i może Wicio da mi się wykazać…

– Mamy poważne zadanie – powiedział Franiu, wchodząc do pokoju – będziemy prowadzić śledztwo na Różance.

– Ja znam ten teren, mogę podjąć to wyzwanie – zasugerowałem Wiciowi.

– No nie wiem, ty nie jesteś detektywem… – odpowiedział Wicio i zaśmiał się skrycie.

– Ale naszym jedynym detektywem jest… – obejrzałem się, czy Hipnotyzer nie stoi niedaleko mnie – Przemek…

Wicio popatrzył na Przemka Hipnotyzera, a on dłubał w nosie ołówkiem, mając nadzieję, że nikt go nie widzi.

Nie wiem, Przemek nie jest aż taki zły… – rzekł powoli Wicio.

– Pomyśl sobie Wici… ekhem, szefie, że rozwiążę sprawę i w nagrodę dadzą nam te nowe komputery, o które prosiliśmy – powiedziałem, a Wicio westchnął podniecony tą perspektywą. – A teraz sobie wyobraź, że Przemek zawalił sprawę i cała wrocławska policja się z nas śmieje!

Wicio nagle przestał się uśmiechać i ze zmartwieniem popatrzył na Hipnotyzera, a on, myśląc, że dalej nikt go nie widzi, zaczął zjadać to, co wydłubał z nosa, przy okazji fascynując się tego kształtami.

– Jak on przeszedł testy na inteligencje, wciąż pozostaje dla mnie tajemnicą…
– powiedział Wicio, kręcąc głową. – Zostaniesz jego pomocnikiem i będziesz pilnował, aby nas nie ośmieszył i przy okazji pokażesz, na co cię stać. A teraz przepraszam, muszę załatwić coś pilnego w swoim biurze – powiedział i odszedł, potykając się po drodze o przedłużacz.

Tak, wreszcie będę miał okazję się wykazać – pomyślałem.

Była 9:47, słońce powoli zaczynało prażyć, Franiu otworzył okna. W radiu cicho leciał Woodkid I love you, a spokój przerwało moje radosne gwizdanie.

 

Rozdział 3

Przemek Hipnotyzer był tajemniczą i skrytą osobą. No i z pozoru trochę głupią. Przekonać się o tym mogłem, kiedy jeszcze na komisariacie do niego podszedłem, przerywając mu ,,wykopaliska”’, i ochoczo do niego powiedziałem:

– Będziemy prowadzić razem śledztwo na Różance –  a on się roześmiał i po chwili odpowiedział:

– Gdzie?

– Mówiłem już, na Różance.

– Aaaaa… a kiedy?

– Teraz! Nie słyszałeś, jak Franiu wchodził i mówił o tym?

– Nie.

– To zabierz potrzebne rzeczy i jedziemy.

– Dobra – odpowiedział, ale niczym Anglia i Francja podczas II wojny nie zrobił nic.

Po upływie sześciu minut lekko zdenerwowany powiedziałem:

– Idziemy w końcu czy nie? I nie rób tępej miny, na mnie to nie działa. Zakładaj czapkę, bierz kluczyki od radiowozu i jedziemy – powiedziałem zdecydowanie, a on nic sobie z tego nie robił, więc kontynuowałem – Chłopie, ogarnij się! Wstawaj z tego krzesła i jedziemy. Zbrodnia czeka. Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi, przecież to twoja praca! – lecz to również nie skutkowało, więc postanowiłem zmusić go do wstania, a z racji tego, że nie udawało mi się, użyłem małego szantażu.

– Wstawaj, bo powiem wszystkim, że dłubiesz w nosie ołówkiem. Tak, wiem o tym i nie zawaham się tego użyć!

Dopiero te słowa zadziałały i zmusiły go do wstania. Potem w ,,zabójczym tempie” ruszyliśmy do radiowozu i jeszcze szybciej pojechaliśmy na Różankę. W samochodzie starałem się zagadać na spokojnie, zapytać, skąd pochodzi, co lubi, ale zawsze w odpowiedzi słyszałem naburmuszone: nie albo nic. Sytuacja zmieniła się dopiero wtedy, gdy zapytałem, jaką markę samochodu lubi najbardziej

– Nie lubię samochodów. Uważam, że są niepotrzebnym wynalazkiem. Zaśmiecają środowisko, a ludzie płacą za nie majątek – odpowiedział od razu.

– Czyli jesteś greenpeace’owcem? – spytał Franiu, który zabrał się razem z nami.                       – Nie, po prostu uważam, że są nie potrzebne.

– A ja bardzo lubię SUVY i terenówki – postanowiliśmy z Franiem go powkurzać.                             – I jeszcze roboty budowlane, a przede wszystkim wywrotki i koparki. No i jeszcze autokary – dokończyliśmy razem.

Były to największe obrazy, dla osoby, która nie lubiła aut. Przemek zdenerwowany i obrażony odwrócił się do nas plecami i zaczął coś mamrotać pod nosem.

Razem z Franiem przybiliśmy cichą piątkę i dalej skupiłem się na jeździe.

W oddali było widać już szczyty Różanki. To mój dom, pomyślałem, nie dość, że mam okazję się wybić w oczach Wicia, to jeszcze robię to kilka metrów od miejsca zamieszkania. Po prostu marzenie. Stanęliśmy na światłach, kiedy Franiu nagle krzyknął: – Nie może być!

– Co się stał… – Nie dokończyłem, bo sam zauważyłem powagę sytuacji – a to badziewiarze tępi! Jak mogli… – powiedziałem zbulwersowany.

– Co? – odezwał się nagle Przemek, lecz nie doczekał się odpowiedzi. – Tam nic nie ma, tylko ten biały napis…

 

Rozdział 4

Przed wjazdem na parking stał cały tłum osób wyraźnie zdenerwowanych tym wydarzeniem. A najwięcej było kibiców Śląska. Gdy wjechaliśmy na parking, powitano nas entuzjastycznym:  – Co tak długo? – i okrzykiem zmieszanym ze śmiechem jakichś dzieci. – Bartek, namierzyli cię…

Po zaparkowaniu radiowozu poszliśmy powoli w stronę coraz większego tłumu.

– Co się stało? – spytałem.

– Niech pan nie udaje, że pan nie wie. W Gdyni, Poznaniu i Warszawie się z nas śmieją – powiedział gość w koszulce z napisem ,,Tylko Śląsk”. Wydawał się lekko nerwowy i rozbawiony.

– Na pewno to rozwiążemy i to w krótkim czasie. – Franiu starał się uspokoić tłum. Z początku mu to wychodziło, lecz wtedy przyszedł Przemek.

– Uspokójcie się, drodzy państwo, fachowiec wkracza do akcji – powiedział, przetarł ręce, wyciągnął je przed siebie, zamknął oczy i kontynuował: – Skupcie się, zamknijcie oczy. Zaraz zobaczycie przed sobą pokój, w którym znajduje się mały ludek. Ten właśnie mały ludek to wasza podświadomość. Teraz zapytam ją, co wie o tej zbrodni. Musicie bardziej otworzyć wasze umy…

– Co pan tu robi? – przerwał pan w średnim wieku. – Co to ma być? Jakaś tępa hipnoza?

– I wy jesteście z policji? – kontynuowała pani w sweterku – Taaa, jasne…

– Proszę się uspokoić – powiedziałem – To jest… nasz…. eeee… pomocnik na stażu. On się jeszcze uczy i uparł się, aby was przesłuchać hipnozą.

– Teraz do akcji wkraczają prawdziwi fachowcy – powiedział Franiu.

– Gdzie jest zarządca budynku? – spytałem ochoczo.

– Tu jestem – powiedziała pani, no może trochę starsza ode mnie, ubrana w czarny płaszcz i kapelusz. – Zapraszam do środka.

Powiedziała i wszyscy, łącznie z tłumem zainteresowanych, zaczęli wchodzić do jej biura.

– Zaraz, zaraz tylko policja wchodzi… nie wszyscy.

Gdy byliśmy już sami w środku, powiedziała do nas:

– Dzień dobry, nazywam się Magdalena Starszełko.

– Ja nazywam się Franciszek Bojda – powiedział Franiu i podał rękę pani Starszełko.

– Ja nazywam się Przemek. Przemek Ciszenko i prowadzę to śledztwo – powiedział Hipnotyzer, a my stanowczo pokręciliśmy głowami.

– A ja jestem… – zacząłem, ale pani Starszełko mi przerwała.

– Pan jest Szymon Makarski.

– Tak, to ja.

– Pan u nas mieszka na dziewiątym piętrze, dobrze pamiętam?

– Blisko, na ósmym. Ale koniec tych powitań, niech pani powie, co się stało.

– Najlepiej wam pokażę – powiedziała stanowczo.

 

Rozdział 5

– Dobrze, kiedy to się stało? – spytałem.

– Prawdopodobnie w nocy z wczoraj na dzisiaj – odpowiedziała pani Starszełko.

– Czy ktoś to widział? Czy na zewnątrz albo wewnątrz budynku są kamery?

– Z tego co mi się wydaje, to nikt tego nie widział, ale mamy kilka kamer na zewnątrz i wewnątrz budynku.

– A można zobaczyć nagrania z nich?

– Oczywiście.

 

Rozdział 6

– Podejrzewam, że sprawca ciągle znajduje się w tym budynku i chyba nawet wiem, kto to – powiedziałem.

– Mi też tak się zdaje, że wiem. – rzekł Franiu.

– Trzeba będzie go przesłuchać, jak skończymy z tymi nagraniami.

– O ile myślimy o tej samej osobie…

– Skupmy się na razie na nagraniach – powiedziała pani Starszełko.

– Dobrze – rzekł Franiu.

– Na nagraniach oprócz mnóstwa ludzi, między innymi mnie, widać dwie osoby ubrane na biało-czarno, trzymające spreje i farby, jadące na ostatnie piętro, o pierwszej w nocy

– powiedziałem.

– A na nagraniu z kamery z zewnątrz widać, jak dwie biało-czarne osoby malują… – nie dokończyła pani Starszełko, bo nagle do pokoju wpadł Przemek i schował się za Frankiem, a on od razu go odepchnął, a zaraz potem wbiegła pani w sweterku z patelnią w ręce.

– Ona chce mnie zabić!  -krzyknął Przemek.

– Bo ten człowiek wlazł do mojego domu i zaczął przeszukiwać szafki, komody, szafy, a potem zaczął kłaść mi ręce na czole i mamrotać coś pod nosem, a potem podniósł moje półtoraroczne dziecko, obrócił je do góry nogami i zaczął krzyczeć: niech cała prawda wyjdzie z twojego młodego ciała. Ja w tym czasie zadzwoniłam na policję i wzięłam patelnię z kuchni i zaczęłam go gonić – powiedziała zdenerwowana pani w sweterku.

– Proszę, niech się pani uspokoi i nie wnosi oskarżenia na tego pana – Tu Franiu wskazał na Przemka – Wypłacimy pani odszkodowanie w wysokości 200 złotych.

– 400 – powiedziała pani w sweterku.

– 250 – zasugerował Franiu.

– 400 – sweterek nie ustępował.

– 300 – rzekł Franiu – i ani grosza więcej.

– 350, a jak nie, to nie odwołam oskarżenia – ten argument zwyciężył.

– Dobrze, niech będzie 350 złotych – powiedział Franiu – Przemek, wyskakuj z kasy.

 

Rozdział 7

Razem z Franiem i Hipnotyzerem poszliśmy do naszego podejrzanego.

Okazało się, że razem z Franiem myśleliśmy o tej samej osobie.

O gościu ubranym w bluzę Śląska, który na wjeździe oznajmił nam, że śmieje się z nas Warszawa, Poznań i Gdynia. Nawet znaleźliśmy motyw i plan działania przestępcy. Tak naprawdę jest kibicem Legii i chciał udowodnić, że to prawda i w nocy popełnił przestępstwo. Potem założył bluzę Śląska, aby wszyscy myśleli, że jest jego wiernym fanem. Plan wydawał się dobry, a my byliśmy strasznie dumni, że udało nam się rozwiązać sprawę.

Okazało się, że mieszka w mieszkaniu pod numerem 15.

Zapukaliśmy do drzwi z numerem 15. Otworzyły się, a w nich ujrzeliśmy panią Starszełko, a za nią naszego przestępcę.

– Co się stało? Schwytaliście go? – zapytała.

– Tak – odpowiedziałem, wskazując na podejrzanego – a jest nim on.

– Mój syn? Ale on był przy mnie całą noc!

– To jest pani syn? – spytał ze zdziwieniem Franiu.

– Tak. Najwierniejszy kibic Śląska.

– Czyli, mówi pani, że pani syn ma alibi?

– I to bardzo mocne. A teraz proszę stąd wyjść. Obraziliście mnie i mojego syna. Phi! Odwróciła się i trzasnęła nam drzwiami przed nosem.

– Nie rozumiem. Wszystko się zgadzało. Motyw, plan działania – powiedział Franiu – Nie rozumiem…

Nagle usłyszeliśmy cichy śmiech z tyłu. To był Przemek Hipnotyzer.

– Ale wy jesteście głupi – wydusił przez śmiech – Niesłychane…

Popatrzyliśmy się na siebie z Franiem i nagle nas olśniło. Cały czas byliśmy w błędzie. A jednak, najciemniej jest pod latarnią.

 

Rozdział 8

– Dlaczego się nam przyznałeś Przemek? – spytałem.

– Aby was ośmieszyć i pokazać wam, że nie jestem idiotą – odpowiedział Przemek.

– Ale teraz dostaniesz karę – zaśmiał się Franiu – więc jednak jesteś trochę idiotą.

– Warto było się poświęcić, aby mieć satysfakcję – zripostował Hipnotyzer.

– Patrzcie, idzie Wicio – powiedziałem.

Wicio podszedł do nas i spytał, gdzie jest przestępca.

– Tutaj, szefie. To Przemek – odpowiedziałem dumnie.

– I ty, Brutusie… – powiedział Wicio, kręcąc głową – Jakie były jego motywy?

– Pytał go pan kiedyś, skąd pochodzi? Jeśli tak, to wie pan, że nie odpowiada za chętnie, a jeśli nie, to właśnie się pan dowiedział. Niech pan zgadnie, czemu spóźnił się w piątek do pracy? I czemu wziął w czwartek wolne? Wie pan, kto grał w piątek w Warszawie z Legią? Lech Poznań, a każdy szanujący się kibic Legii musi być na tym meczu. I nasz Przemek właśnie tam pojechał… – zacząłem dedukować, ale Wicio mi przerwał.

– Ale co to ma wspólnego ze sprawą?

– Na razie nic – odpowiedział Franiu.

– Kontynuując, Przemek tam pojechał, na mecz, i nie zdążył wrócić, ponieważ zabawiał się z innymi kibicami Legii, bo tak naprawdę pochodzi z Warszawy. A wie pan, jaki mecz był wczoraj? Nie… To szkoda, ale był jeden z najgroźniejszych meczów w ekstraklasie. Śląsk Wrocław – Legia Warszawa. Przemek musiał na to pójść. Oczywiście, kibicował Legii, a po meczu, tak jak inni, wplątał się w bijatykę, którą zresztą wygrali Ślązacy, więc przez to ma małą śliwę na oku. Potem, aby wyładować swój gniew, Przemek postanowił razem z kolegą ,,uprawiać wandalizm”. Z racji tego, że mieszka w blokach naprzeciwko, wybrali Różankę – zakończyłem dumnie.

– I to wszystko? – zapytał jakby lekko zaskoczony Wicio.

– Tak – wyręczył mnie Franiu – To już wszystko.

– Spisaliście się, chłopcy – pogratulował nam Wicio – I to bardzo dobrze.

Podziękowaliśmy pełni dumy i samozachwytu i wsiedliśmy do radiowozu. Przemek był już w kajdankach, na tylnym siedzeniu, a wszystko wracało powoli do normy, zacząłem się martwić, ile będę miał roboty papierkowej, jak wrócę. Jechaliśmy, a za nami na szczycie bloków widniał biało-czarny napis: Ponad Śląskiem tylko Legia.

Koniec


SZYMON MAKARSKI – ma 16 lat, lubi piłkę nożną, koszykówkę, F1 i żużel. Mieszka na Karłowicach, uczy się w LO XIV.